Jak zamrozić monitoring

Dzień Mokradeł, w tym jezior, minął. Zima już raczej bliżej końca niż początku (choć co się jeszcze stanie w tym zakresie, trudno przewidywać). Z obiema tymi rzeczami zupełnie przypadkiem zbiegło się mi ostatnio natknięcie na publikację Sziwy i Jańczaka Extreme values of ice cover thickness and ice phenomena duration on lakes in Poland w „Limnological Review” z 2009 r. będącej przeglądem monitoringu zjawisk lodowych na polskich jeziorach.

„Limnological Review” to polskie pismo o nie najwyższej punktacji (wg listy ministerialnej z 2012 r. – 5 pt, lista B, a więc JIF=0, choć są starania o miejsce na liście A), a sam artykuł nie niesie przełomowych dla nauki treści. Po prostu zebrano dane gromadzone przez IMGW dotyczące dat pojawienia się i zaniku pokrywy lodowej oraz jej grubości w poszczególnych miesiącach. Najbardziej spójne dane dotyczą lat 1971-2005 i 40 jezior. Najdłuższy ciąg dotyczy Gopła, gdzie rozpoczęto stałe obserwacje już w 1929 r.

Wnioski nie odbiegają od tego, czego można oczekiwać. W wieloleciu 1971-2005 uśrednione polskie jezioro  mogło zaczynać zamarzać 14 listopada (trwała pokrywa od 21 listopada), największą grubość tafli (średnio 56 cm) osiągało w marcu i rozmarzało najpóźniej 14 kwietnia (nietrwałe pokrywy 19 kwietnia). Im dłużej trwało zlodzenie, tym większa była maksymalna grubość. Długość zlodzenia (i jego grubość) zmieniały się skokowo z roku na rok i chociaż aż w przypadku 16 jezior na 40 maksimum osiągnęły w 1996 r., to trendy wyraźnie wskazują, że w ciągu tych kilkudziesięciu lat wartości obu parametrów maleją. Mówiąc wprost – są dowody na ocieplenie klimatu (przynajmniej w tym okresie). Inne niezaskakujące obserwacje, to to, że jeziora mazurskie (włączając w to polską część Pojezierza Litewskiego) i kaszubskie zamarzają na dłużej niż jeziora zachodniopolskie. Mniej oczywiste jest to, że jeziora przymorskie zamarzają jako jedne z pierwszych. Tu decyduje nie tyle klimat, który nad Bałtykiem przecież jest łagodniejszy, ale ich płytkość. Położone w ich pobliżu głębokie jeziora kaszubskie (Charzykowskie i Wdzydze) np. w ogóle nie zamarzały przed grudniem, podczas gdy Łebsko i Gardno mogły zaczynać już 1 listopada, podobnie jak Śniardwy czy Wigry (ale za to tajały nie później niż już w pierwszym lub drugim tygodniu kwietnia). Rekord grubości (75 cm) należy do Gopła z 1929 r., ale należy pamiętać, że w tym okresie nie badano innych jezior.

Parę innych danych zaintresowani sami mogą wyciągnąć, bo publikacja jest dostępna w Internecie. Mnie nie chodzi o referowanie tego artykułu, tylko o podanie przykładu pracy polegającej na zestawieniu danych monitoringowych. Użyję ich w swojej pracy i nie tylko ja. I mimo że jej wykonanie nie wymagało przebłysku geniuszu, to jest ona pożyteczna. Natomiast jak zaznaczyłem wcześniej, jest zupełnie niedoceniona przy zastosowaniu punktacji. Żadna instytucja dająca granty naukowe nie da pieniędzy na tak nieinnowacyjne projekty, jak monitoring. Może i rzeczywiście naukowcy powinni zajmować się wysoką nauką, a monitoring zostawić służbom niemalże technicznym. Akurat do zaobserwowania zlodzenia nie trzeba nawet magistra hydrologii. Do zmierzenia grubości tafli też nie. I owszem, ten monitoring robi IMGW nie tyle jako placówka naukowa, ile jako Państwowa Służba Hydrologiczna.

Gorzej, gdy pieniędzy brakuje nie tylko dla naukowców, ale i dla służb. Wśród różnych monitoringów wykonywanych na publiczne zlecenie jest np. monitoring ptaków lęgowych. Jego wyniki można obejrzeć w publikacjach Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, częściowo też na jego witrynie. Monitoring ptaków jest tak monumentalnym zadaniem, że nie wykonują go służby ochrony środowiska czy inspekcji środowiska, tylko zlecane jest to instytucjom/organizacjom ornitologicznym, których członkowie (ptakoluby, niekoniecznie ornitolodzy), w dużej mierze na zasadzie wolontariatu, zbierają dane z całego kraju. W roku 2012 jednak będzie luka w danych. Otóż system przepływu pieniędzy z jednej szuflady budżetu do drugiej za pośrednictwem paru ministrów i funduszy celowych sprawił, że przetarg na wyłonienie wykonawcy można było ogłosić dopiero jesienią 2012, kiedy ptaki już przymierzały się do migracji. W ten sposób system promowania z jednej strony badań innowacyjnych kosztem badań „staroświeckich”, z drugiej zaś system zabezpieczania przed niekontrolowanym wydatkowaniem środków publicznych rozbiły się o prawa natury. Pieniądze zostały zamrożone w budżecie, dane odleciały do ciepłych krajów.

Poprzedni akapit to realizacja pewnego czarnego scenariusza, na szczęście fikcyjnego. W praktyce odbyło się nieco inaczej. Przepływy, a później czas trwania przetargu rzeczywiście groziły takim skutkiem, ale wykonawcy, mimo że nie byli pewni, czy ostatecznie dostaną za to wynagrodzenie, zbierali dane w odpowiednim czasie. Zatem mogli stanąć do przetargu z częściowo już zebranymi danymi. Jeśli jednak system monitoringu ma się opierać na wolontariacie z jedynie wizją przyszłego wynagrodzenia, to nie można uznać go za właściwie działający.

Piotr Panek

Fot. Piotr Panek