Lingua populi

Kończy się lato – sezon wyjazdów i obcowania z przyrodą ożywioną. Sezon, kiedy takie kontakty mają ludzie skądinąd z przyrodą niezwiązani, a przez to i nieuwikłani w przyrodnicze meandry terminologiczne. Nieobciążeni całym tym bagażem wiedzy z obcej dziedziny robią zdjęcia i relacjonują owe kontakty. Czasem zaś proszą mnie, jako swojego dyżurnego znajomego biologa, o konsultacje. Czasem natomiast sam się ze swoimi trzema groszami wtrącam.

Takie sytuacje to przykład, gdy mogę się zetknąć na nowo z tym, co w etnobiologii nazywane jest mianem folk species (nie znalazłem spolszczenia, a kalka „gatunek ludowy” brzmi dziwnie; skądinąd może lepszy „gatunek popularny” za to byłby dwuznaczny). Niebiolog patrząc na drzewo z charakterystycznie wrębnymi liśćmi widzi dąb. I już. Nie zastanawia się, czy to dąb szypułkowy czy bezszypułkowy (nie mówiąc już o dębie czerwonym czy innych obcych gatunkach). Czasem bywa tak, że widząc drzewo o iglastych liściach widzi po prostu choinkę. Nie widzi świerka pospolitego, jodły pospolitej, sosny zwyczajnej, sosny wejmutki itd. Widząc płaza bezogoniastego widzi żabę, ewentualnie ropuchę. (Przyznam, że tak znienacka to też zwykle widzę po prostu żabę, a stwierdzenie czy jest to żaba trawna, moczarowa, śmieszka, czy jeszcze jakaś inna, wymaga popatrzenia do książek.) Tak więc „gatunki ludowe” to dowolne taksony (najczęściej chyba rodzaje) o w miarę rozpoznawalnych cechach, których rozróżnianie jest potrzebne w codziennej komunikacji.

Dopóki sprawa dotyczy nazwania  brzozy brodawkowatej i rosnącej obok niej brzozy omszonej po prostu brzozą, bez rozróżniania, wszystko jest w porządku. Co jednak zrobić, gdy ktoś powie, że nie cierpi owadów, a zwłaszcza pająków, albo że na danym zdjęciu stoi pod akacją, a widać, że stoi pod robinią akacjową? Wielu specjalistów w tym momencie wpada w oburzenie. Pająk to nie owad, tylko pajęczak, robinia to nie akacja, tylko właśnie robinia, Dar Pomorza to nie okręt, tylko statek cywilny, 165 to nie cyfra, tylko liczba itd. Kiedy specjaliści między sobą wyrażają to oburzenie, wszystko jest zrozumiałe. Dla anatoma czy choćby myśliwego-zbieracza trofeów różnica między rogami a porożem jest istotna. Dla botanika istotne jest, czy czytając w publikacji o występowaniu bzu, czyta o przedstawicielu rodzaju Sambucus (folk species – dziki bez) czy Syringa (folk species – bez, nazwa botaniczna – lilak). Czy jednak naprawdę jest to tak istotne dla laika? Parafrazując Romea, czy lilak będzie inaczej pachniał, gdy nazwie go bzem? A czasem nawet dla nielaika. Z punktu widzenia etologa wszystko jedno, czy twarde wyrostki na głowie kopytnego ssaka są rogami czy porożem, jeśli pełnią podobną funkcję. Poza tym, nawet specjaliści nie zawsze będą zgodni co do zakresu konieczności precyzji. Mnie na studiach np. uczyli anatomowie utrzymujący, że nie ma sensu workowatych zagłębień służących oddychaniu u kręgowców czy ślimaków nazywać płucami, ale u pajęczaków płucotchawkami albo nabłonka pochodzenia mezodermalnego śródbłonkiem, bo niczym (poza tym pochodzeniem) nie różni się od nabłonka endodermalnego i ektodermalnego. Ponadto, jak zwykł przypominać prof. Umiński, język to nie tylko terminologia, ale twór społeczeństwa. Skoro społeczeństwo, np. w postaci Tuwima, używa pojęć „akacja” i „bez” wobec tego, co botanicy nazywają „robinią” i „lilakiem”, to może jednak botanicy powinni z większą pokorą podchodzić do zwykłych użytkowników języka, a nie przenosić swoją terminologię na grunt języka ogólnego. Nie sposób też nie bronić języka ogólnego przed zakusami tych, którzy chcą go uprecyzyjnić zmieniając pierwotne znaczenie słów na zgodne z terminologią. Przykładowo, nie podzielam zżymań mojego licealnego nauczyciela matematyki, który forsował jedynie słuszne znaczenie słów alternatywa i kierunek. Owszem – w logice alternatywa to pewna relacja zdań, a w geometrii kierunek (wektora) ma dwa zwroty, ale matematyk poprawiający kogoś mówiącego o alternatywie jako drugim wyjściu albo o kierunku prawym brzmi już kuriozalnie. Czasem takie nowe wykuwanie terminów zresztą nie ma zbyt silnego umocowania. Przykładowo, mikrobiolodzy uparli się, aby odporność bakterii na lekarstwa nazywać opornością. Tłumaczą to tym, ze odporność to pojęcie z immunologii, cały proces z leukocytami, przeciwciałami itd., więc trzeba odróżnić odporność zwierząt od o(d)porności bakterii. Czekam więc, kiedy, chcąc być konsekwentni, zaczną poprawiać producentów zegarków wodoodpornych czy stali rdzoodpornej, które jako żywo leukocytów do swojej odporności nie angażują.
Tak więc kiedy znajomy pokazując zdjęcie pasikonika podpisuje go „świerszcz”, uprzejmie zaznaczę, że formalnie świerszcza ono nie przedstawia, ale wcale nie uważam, żeby ten podpis był karygodny. Język służy komunikacji i jak najbardziej w rozmowie biologów „świerszcz” ma prawo mieć nieco odmienny desygnat niż w rozmowie, powiedzmy, biologa z filozofem.

Piotr Panek

Fot. Skender. Wikimedia Commons (pierwotnie flickr), CC 2.0