Nieistniejący konflikt

W świąteczne popołudnie przeczytałem artykuł w „Polityce” pt. „Naukowcy Pana Boga”. Traf chciał, że po chwili zajrzałem do internetu, gdzie uwagę moją przykuła notka o tym, co opowiadał na pasterce biskup Michalik. Obie lektury dają wiele do myślenia.

Myśl przewodnia artykułu Olgi Woźniak w „Polityce” jest taka, że nauka i religia nie są wrogami, a wzajemnie się uzupełniają. Najlepiej widoczne jest to w dziedzinach nie budzących kontrowersji ze strony Koscioła: matematyce, fizyce, astronomii, zapewne też chemii, choć o tym nie ma mowy w artykule. Wynika z tego, ze spór nauki i religii dotyczy w zasadzie tylko nauk biologicznych. Innymi słowy – podejście do koncepcji życia.
Tylko – i tego już autorka nie porusza – nie jest to wcale problem na linii religia-nauka, a wyłącznie Kościół-nauka. Śmiem twierdzić, że między religią i nauką nie ma w ogóle żadnego problemu. Są jedynie problemy niekompatybilności w głoszeniu prawdy przez Kościół i naukę, w których sama religia pozostaje na uboczu.

Kościół, jak każda instytucja, może bowiem głosić to, co tylko jego hierarchom przyjdzie do głowy. Nie muszą oni zaprzątać sobie głów żadnymi dowodami, metodologią, a nawet realnością głoszonych publicznie twierdzeń (często przywoływane przeze mnie diabły, anioły, cherubini). Oficjalne stanowisko Kościoła mówi przykładowo, że otrzymywanie ludzkich zarodkowych komórek macierzystych jest równoznaczne z zabijaniem ludzi. Niepotrzebny tu żaden dowód. Tak jest, i w to należy wierzyć, choć twierdzenie to może obalić każdy uczeń szkoły średniej, który jako tako zna się na biologii.

Tyle Kościół. A religia? Sądzę, że problem zarodków w ogóle nie wchodzi w zakres zainteresowania religii jako takiej. Religia jest bowiem zjawiskiem społeczno-kulturowym, które zajmuje się stosunkiem człowieka do sacrum, czyli w istocie do Boga. Co więc mają komórki zarodkowe do sacrum, poza tym, że to Kościół katolicki arbitralnie uznał, że należy ich otrzymywanie potępiać? Już Kościoły protestanckie nie zaprzątają sobie tym zanadto głowy. Interesuje je prawdziwy, a nie wyimaginowany człowiek, czyli najwcześniej płód mający system nerwowy i czujący ból, a nie grudka komórek zarodkowych.

Religia określa, co jest dobre, a co złe, a innymi słowy, co ma być uznane za prawdę, a co za fałsz przez wyznawców. Sęk w tym, że wyznaczanie tej granicy odbywa się na drodze czysto intuicyjnej. W dodatku Kościół katolicki jest tylko jednym z wielu, ale przecież nie jedynym ze środków szerzenia religijnych prawd i nakazów.

Nauka zaś opiera się na weryfikacji każdej hipotezy. Dopiero jeśli danej tezy nie da się w żaden racjonalny sposób obalić, nauka uznaje jej prawdziwość. Co więcej, każdy naukowiec może głosić wszystko, co mu do głowy przyjdzie, tak samo jak księża. Ale każdy inny ma prawo, a nawet obowiązek, obalać tezy kolegów, które uważa za niesłuszne. Dopiero z tej dyskusji wyłania się aktualna prawda.

Różnica między religią i nauką jest więc natury zasadniczej. Różnica między tym, co głoszą hierarchowie Kościoła katolickiego i naukowcy również, ale to zupełnie coś innego.

I tu właśnie przydaje się ilustracja w postaci kazania biskupa Michalika. Otóż przewodniczący Episkopatu Polski twierdzi, że „świat chce wyeliminować krzyż„.  Zastanówmy się nad słowami hierarchy. Wynika z nich jednoznacznie, że to „cały świat” jest wrogiem krzyża. Cały świat, czyli kto? Również hierarchia kościelna, papież i siostry zakonne? Ten „świat” to coś złego, bo to wróg katolicyzmu. Należy się go bać i w sposób oczywisty zwalczać. Latwość w formułowaniu absurdalnych myśli przez, bądć co bądź, ważnego hierarchę Kościoła jest przerażająca.

Ale słowa hierarchy trzeba umieć odpowiednio odczytać. Informacja przekazana przez biskupa jest w pewnym sensie zakodowana. To bowiem oko puszczone do wiernych. Oni wiedzą, że „cały świat” oznacza wszystkich poza nimi, dobrymi katolikami. W ten sposób podsuwa się wiernym tezę, którą mogą dokładnie zrozumieć jedynie wtajemniczeni. To zaś ma zacieśnić związek kapłana ze swoimi owieczkami. Tyle, że takiej tezy głoszonej z ambony w ogóle nie można udowodnić. Albowiem przykłady zagrożeń krzyża zostały przedstawione przez biskupa w sposób zafałszowany i tendencyjny.

W homilii ks. Michalika chodzi wyraźnie o wywołanie u wiernych niepokoju i poczucia zagrożenia. Jesteśmy atakowani, musimy się bronić – do tego nawołuje kościelny hierarcha w trakcie najbardziej radosnego z chrześcijańskich świąt. Taka socjotechnika siania strachu zasługuje moim zdaniem na moralne potępienie.

Wróćmy na koniec do sedna, czyli do stosunku religii, a nie kościelnej hierarchii, do nauki. Otóż nie ma żadnego konfliktu religii i nauki. Obie nie mają bowiem punktów stycznych. Pierwsza zajmuje się Bogiem, druga wszystkim poza nim.

Istnieje natomiast ostry konflikt Kościoła z nauką. Wynika on z niekompatybilności metod i sposobów głoszenia prawdy, co widać na przytoczonych powyżej przykładach. Jak godzą ze sobą te sprzeczności naukowcy uważający się za ludzi religijnych i w dodatku wyznawców Kościoła katolickiego pozostaje nadal ich słodką tajemnicą.

Jacek Kubiak

Fot. Wonderlane, Flickr (CC by)