Rozdwojenie

W dziedzinie wartości często zauważam, że ludzie co innego mówią, a co innego czynią. I nie chodzi mi tu o różnicę między wyznawanymi wartościami, a faktycznym postępowaniem. Mam na myśli takie sytuacje, w których uzasadnienia dla przyjętych wartości i ogólne poglądy na temat natury wartości stoją w jawnej bądź ukrytej sprzeczności z faktycznym postępowaniem.

Dwa tygodnie temu głównie w radiowej Trójce śledziłem zamęt związany z ustawą, która miałaby całkowicie zabraniać palenia tytoniu w miejscach publicznych. Mniejsza z argumentami stron, takimi lub innymi. Otóż jeśli się zgodzić z gilotyną Hume’a (a nie sposób jej podważyć), to z faktów nie wolno wyciągać wartości. Tymczasem w samym sercu tej dyskusji tak właśnie czyniono.

Oto jedna strona głosiła pogląd, że palenie jest szkodliwe i dlatego należy zabronić palenia, a przynajmniej mocno je ograniczyć przy pomocy różnych rozwiązań prawnych. Tymczasem zgodnie z gilotyną Hume’a z faktów nie wynikają wartości. A to znaczy ni mniej, ni więcej, że z tego, że bywa ono szkodliwe nie wynika, że należy go zabronić. Gilotyna Hume’a wcale nikomu nie przeszkadzała w tym, by jednak taki pogląd głosić. Po prostu nikt się nią nie przejął. Podobnie jak wiele innych poglądów i idei, jest ona pomysłem wyciąganym z kapelusza jak królik, tylko wtedy, gdy się chce zaskoczyć czymś publiczność, ale nie niosącym żadnych istotnych ograniczeń w debacie publicznej. Nikt się nią nie przejmuje – za wyjątkiem może nielicznych filozofów.

Podobne trudności dostrzegam w odniesieniu do innej kwestii. W kręgach liberalnych (cokolwiek to znaczy) często można spotkać myśl, jakoby wartości były czysto subiektywne. Pogląd ten prowadzi do nieprzezwyciężalnych trudności. Jeśli wartości są subiektywne, to, po pierwsze, istnieją one tylko dla głoszącego je podmiotu. Są więc czymś na kształt urojeń i jako takie nie mają charakteru intersubiektywnego. Wartości istnieją tylko subiektywnie dla podmiotu, który je głosi, a poza nim nie mają one racji bycia. A skoro tak jest, to wszelka dyskusja o wartościach (jakichkolwiek!) jest jałowa: o czymś co w gruncie rzeczy nie istnieje nie można rozmawiać racjonalnie.

Po wtóre, pogląd taki nie może być podstawą dla tworzonego prawa. Jeśli wartości są subiektywne, to postępowanie złodzieja rowerów jest tak samo słuszne, jak tego, który próbuje dojść swojej krzywdy przed sądem. Obaj swoje postępowanie opierają na subiektywnych i tak samo nieważnych systemach wartości. Jeden, że wszystko co nie moje, mogę zabrać i drugi, który domaga się poszanowania cudzej własności. W tej sytuacji prawo jest oparte na ślepej i bezrozumnej sile. Nie sposób uzasadnić, dlaczego najzwyczajniej w świecie nie wolno kraść, ponieważ takie uzasadnienie z konieczności musi się odwoływać do jakiegoś kanonu ogólnie przyjętych i akceptowanych wartości. Zakłada więc już jakiś ich ponadindywidualny charakter, co wyklucza już ich subiektywność.

Innymi słowy przyjmując pogląd o całkowitej subiektywności wartości, nie sposób zadowalająco odpowiedzieć na pytanie: dlaczego czyjeś subiektywne uznanie czegoś za cenne (wartościowe) jest słuszne, bądź takim nie jest? Dlaczego pogląd, że co nie moje, mogę ukraść jest niesłuszny, a pogląd przeciwny, słuszny.

Nie zamierzam jednak krytykować tutaj poglądu o subiektywności wartości, bądź dyskutować o sensowności zakazu palenia. Jak już napisałem na wstępie, kryje się w tym wszystkim jakaś schizofrenia: niezgodność między teorią czy też w ogóle ogólnymi poglądami na temat wartości, a faktycznym funkcjonowaniem tej sfery w życiu ludzkim. Myślę, że świadczy ona o tym, że w sferze tej funkcjonują jakieś dodatkowe, ukryte i pominięte elementy.

Grzegorz Pacewicz

Fot. Thijs van Exel, Flickr (CC SA)